niedziela, 20 grudnia 2009

Kontynuacja krótkiego dialogu kobieco-męskiego w sytuacji dość często spotykanej.


-Czuję się teraz taka... szczęśliwa! Panie Aleksandrze, jest pan... wspaniały! Odnoszę wrażenie, że mogłabym z panem podbić cały świat! Tylko pan i ja! Na zawsze! Na wieczność!
-Ależ panno Basiu, nie przesadzajmy. Jestem tylko zwyczajnym reprezentantem swojego gatunku, nie ma we mnie nic nadzwyczajnego.
-Tak, tak, każdy tak mówi.
-Każdy?
-No wie pan...
-Mghm... siedzi pani na mojej skarpetce, byłaby pani tak miła...
-Pan już sobie idzie? Myślałam że zostanie pan na śniadanie, obiad i kolację.
-Widzi pani, obowiązki, praca...
-Pan nie chce ze mną jeszcze zostać? Porozmawiać?
-Proszę mi wierzyć, chcę... ale nie mogę.
-Tak jak każdy.
-Słucham?
-Tak jak każdy reprezentant pańskiego gatunku. Samolub potrafiący zaspokajać tylko swoje prymitywne instynkty!
-Czyli rozumiem, że jeszcze dziesięć minut temu pani udawała, że zaspokajam pani prymitywny instynkt?
-Proszę natychmiast zejść mi z oczu!

czwartek, 17 grudnia 2009

?

Czy przypatrując się swojemu odbiciu w lustrze, widzicie tylko siebie?

wtorek, 15 grudnia 2009

Krótki dialog kobieco-męski w sytuacji dość często spotykanej.


-Panno Basiu, pozwoli pani, że rozepnę pani staniczek?
-Och panie Aleksandrze! Przecież to jest... takie, takie nie na miejscu!
-A czy pani siedząc mi na kolanach, jest na miejscu?
-Panie Aleksandrze, pan nie rozróżnia dwóch pojęć bardzo ważnych dla nas, kobiet.
-Tak? A niby jakich?
-Nie każda kobieta siedząca na pana kolanach, odczuwa potrzebę przyjemności, wynikającej z obcowania cielesnego dwojga ludzi.
-A to ciekawe, proszę kontynuować a ja zajmę się tym gorsecikiem...
-Panie Aleksandrze! Kobiety potrzebują również poczucia bezpieczeństwa! Poczucia konsolidacji, zrozumienia!
-Siedząc mi na kolanach?
-Proszę uważać z tym gorsetem...
-Już, już panno Basiu, już, już.
-To o czym ja mówiłam?
-A czy to ważne panno Basiu?

piątek, 11 grudnia 2009

Po godzinach

Tak, cowieczorne siedzenie przed komputerem, picie piwa i palenie papierosów jest bardzo miłe.

środa, 9 grudnia 2009

Dziecięce marzenia


O czym marzyliście jak byliście dziećmi? Czy Wy też godzinę lub dwie przed zaśnięciem leżąc pod ciepłą pierzyną, wyobrażaliście sobie o wielkich przygodach z waszym udziałem w roli głównej? Marzyliście o byciu piratem i grabieniu statków na wszystkich morzach świata? A może chcieliście być jak Robinson Crusoe? Mieć swoją wyspę, stadko kóz, pole pszenicy i żyć z dnia na dzień odcięci od macek cywilizacji? Pociągały was przygody Robin Hooda? A może... może chcieliście być włóczykijem? I szwendać się po ziemi bez celu choć jednak z jakimś sensem, sensem który tylko wy rozumielibyście...?

wtorek, 8 grudnia 2009

Tajemnicza paczka: Upadek


Powoli otworzyłem oczy czując delikatne muśnięcie wiatru na policzkach. Było mi jakoś nadzwyczajnie błogo. We wszystkich swoich członkach czułem dziwną lekkość, unosiłem się nad ziemią czy tez leżałem na wodzie?
Poraziła mnie jasność nieba, które to wdarło się do moich oczu gdy delikatnie uchyliłem powieki. Gdzie ja byłem? Czy przyjdzie mi zaraz zastukać do bram Świętego Piotra? Czy stanę przed obliczem Najwyższego Stworzyciela?
Odwróciłem nieznacznie głowę chcąc odpowiedzieć sobie na owe pytania, gdy dostrzegłem że zamiast na ziemi leżę pośród przesuwających się pode mną chmur. Przesuwały się leniwie kołysząc moje ciało, a ja wraz z nimi delikatnie posuwałem się w nieznanym mi kierunku. Zląkłem się i chciałem się czegoś uchwycić ale chmury nie dawały się dotknąć. Czułem że owijają się wokół mojego ciała, delikatnie muskają, ale dotknąć się nie dały. Odwróciłem głowę w drugą stronę i tym razem zauważyłem siedząca postać, którą jeszcze chwilę temu spostrzegłem na swoim strychu. Siedziała ona po turecku wpatrując się we mnie z wyraźnym uśmiechem na zarośniętej białą brodą twarzy.
-W końcu się obudziłeś - wyrzekła tajemnicza postać patrząc mi w oczy.
-Gdzie ja jestem?
-Gdzie jesteś? Przecież powinieneś wiedzieć, taki bystry chłopak, nie zasmucaj mnie Michale.
-Ale, że co? - zapytałem się bardziej śmiało, jakby zapominając na moment i odsuwając od siebie myśl, że leżę na chmurach. Swoją drogą, ciekawe jak wysoko nad ziemią.
Spostrzegłem że starzec słysząc moje słowa widocznie się zdenerwował, gdyż spojrzał na mnie groźnie i zmarszczył brwi.
-A mówiono mi, że dojrzałeś już do tego aby dostrzec prawdę.
-Prawd jest wiele, tyle ilu ludzi na świecie - postanowiłem odpowiedzieć.
-Ale jedna jest najprawdziwsza, ta którą znają nieliczni. Ją chciałem ci przekazać abyś mógł mi pomóc, wypełniając tym samym swój rodzinny obowiązek względem przeszłości.
-Ale..
-Ale jeszcze nie dojrzałeś do tego, a ja będę dalej błąkał się pomiędzy pseudo realnością a pseudo materią, jakże małą dla mej postaci!
-Pseudo realnością a materią?
-Tak głupcze! A myślisz, że gdzie teraz jesteś? - widać było już wyraźnie oburzenie na twarzy starca - Myślisz, że jesteś w chmurach, nad ziemią? Jesteś w swojej głowie durniu! Pozwoliłem sobie wejść do twojej wyobraźni i naszkicować ten obraz - po małej przerwie dodał zaś nieco spokojniejszym głosem - Mam nadzieję, że Ci się spodobał.
-Bardzo.
Tymczasem starzec w swej postaci przypominający mędrca lub pacjenta zakładu dla umysłowo chorych, podrapał się po brodzie i spojrzał gdzieś hen w chmury. Po chwili zmaterializował się skądś mój dobry znajomy kruk i usiadł mu na ramieniu. Dziwna persona uśmiechnęła się, a ja ku swojemu przerażeniu poczułem że spadam, że lecę z niesamowita prędkością w dół pośród chmur, najpierw białych, następnie szarych aż w końcu ciemnych, burzowych, pomiędzy błyskającymi piorunami, pośród deszczu. Leciałem, leciałem i byłem cały mokry. Nagle poczułem, że rozbijam się o ziemię, że kruszą mi się wszystkie kości rozbite w drobny mak po wieki wieków, gdy z głośnym krzykiem obudziłem się na swoim łóżku cały mokry od potu.
Pierwsze co zobaczyłem to okrągły księżyc za oknem mojego pokoju i siedzący na parapecie kruk, wpatrujący się we mnie swoimi czarnymi oczami. Drugie co dostrzegłem to palące się trzy czarne świece, jakie znajdowały się w tajemniczej paczce.

sobota, 21 listopada 2009

p r z e r y w n i k


Zanim napiszę dalszy ciąg historii zaczętej w poniższych postach, chciałbym coś wyjaśnić. A mianowicie ostatnio usłyszałem od pewnej persony zaliczanej do płci rzekomo pięknej, że charakter mojego bloga zdecydowanie się zmienił. Zamiast opisywać siebie, swoje wnętrze i prywatne przemyślenia, wypisuje jakieś dziwne historie nie mające nic wspólnego z moją osobą. Szanuję tą opinię, jednakże wszystko co TUTAJ piszę, wiąże się bezpośrednio ze mną. Nie każę Ci tego przypadkowy przechodniu zauważyć, chciałbym Abyś to zrozumiał.

środa, 18 listopada 2009

Tajemnicza paczka: Szkatułka


...a gdyby to wszystko było kłamstwem? Gdybym Wam teraz napisał, że ta cała historia z niezwykłą przesyłką, list, to wszystko jest wytworem mojej marnej swoją drogą wyobraźni? Gdybym napisał, że nie mam pomysłu na zakończenie historii, bylibyście zawiedzeni? Źli? Uważalibyście, że poszedłem na łatwiznę?

Pozwólcie, że tak nie napiszę. Chciałbym aby to była nieprawda, wytwór mojej wyobraźni, jednakże nie, niestety nie. Zdarzenia jakie miało miejsce w poprzednim poście było wstępem do czegoś, co staram się zapomnieć i wymazać z pamięci. Zapytacie się zapewne dlaczego - otóż i odpowiadam choć na myśl o tym ciarki przechodzą mi po plecach i dostaję gęsiej skórki...


Nie zauważyłem nawet kiedy na dworze pociemniało, gdy trzymałem delikatnie list i próbowałem odczytać jego treść. Brzmiała ona następująco:


Do Pana Michała N. Lwów 16 listopada 1878 roku
Zapewne list ten dotrze do pana po czasie, biorąc pod uwagę fakt, że nic nie jest teraz pewne (choć obecnie naszej rodzinie wiedzie się ciut lepiej niż dawniej). W przesłanym kuferku znajdzie Pan kilka mniejszych i większych drobiazgów po swoim zmarłym ostatnimi czasy wuju Alfredzie. Nie będę ukrywać, że jego zgon był dość... nieprzyjemny (jak chyba każde spotkanie z inkwizycją w naszej rodzinie). O jego nagłym zejściu z tego świata dowiedziałam się sama jakiś czas temu, dostawszy przesyłkę od miłych nam ludzi, z prośba abym przesłała ją dalej, czyli do Pana. Rodzina musi sobie pomagać.
Mam nadzieję, że wszystko jest jasne oraz, że ostania wola wuja Alfreda zostanie spełniona.

P.S owa przesyłka, którą dostałam była datowana na rok 1569 więc można by mniemać, że wuj zginął mniej więcej w tym czasie.

P.P.S piszę w języku polskim, podejrzewam że to nie będzie dla Pana większym problemem skoro mieszka Pan na tym krańcu Europy.

Ciotka d'Arc


Odłożyłem list na stół i podrapałem się po brodzie. Oczywiście nie muszę pisać, że nic z niego nie rozumiałem. Jaki wuj Alfred? Jaka ciotka d'Arc? Jaka inkwizycja, jaka rodzina?
Na dworze zrobiło się już zupełnie ciemno i gdyby niewielka lampka, którą włączyłem mimochodem, stałbym skąpany w ciemnościach. Wszędzie dookoła panowała absolutna cisza i tylko stary, zabytkowy zegar cicho i delikatnie poruszał wahadłem, odmierzając już trzeciemu pokoleniu życie. Aż dziw, że tak szybko zrobił się wieczór.

Ale paczka cały czas kusiła i interesowała.

Zajrzałem do wnętrza przesyłki i wyciągnąłem niewielką szkatułkę. Miałem cichą nadzieję, że chociaż ona mi coś wyjaśni. Wykonana była z ciemnego drzewa, może dębu. Po bokach miała wyrzeźbione niewielkie pentagramy, tak, dobrze widziałem, pentagramy i jakieś łacińskie sentencje, których nie znałem. Spróbowałem podnieść delikatnie wieczko, gdyż nie widziałem w niej żadnego zamka. Bez większego problemu otworzyłem szkatułkę i... nagle coś usłyszałem. Coś jakby na strychu. Szuranie nóg? Musiało mi się przesłyszeć - stwierdziłem i spojrzałem do wnętrza. W środku znajdowała się niewielka szklana buteleczka z jakimś czarnym proszkiem, złoty, lub pozłacany płaski medalion na również złotym łańcuszku, trzy czarne świece oraz coś co przypominało papier, a mogło być kawałkiem skóry z jakimiś napisami. Wszystko to wyjąłem i położyłem przed sobą na stole. Napisy na skórze były z tego co zauważyłem chyba po łacinie, jednak potrzebowałbym dobrego światła aby coś rozszyfrować. Wziąłem w dłoń medalion i wówczas dziwny dźwięk z góry doleciał do mnie po raz drugi. Szuranie nóg, jakieś kroki, pukanie.
I w tym właśnie momencie włosy na głowie zjeżyły mi się po raz pierwszy, a ciarki przeszły po plecach bo... widzicie... byłem sam w domu. Miałem nadzieję, że mi się wydawało, wsłuchałem się w ciszę, przestałem nawet oddychać i gdy już miałem nadzieję, że to wszystko jest sprawką przesłyszenia, dziwny dźwięk ze strychu dobiegł mnie ponownie.
Stałem jak wryty z medalionem w ręku.
Nagle, kierowany impulsem, odłożyłem go szybko z powrotem do kuferka, tak samo czarne świece, kawałek skóry i buteleczkę z dziwna zawartością, zamykając szybko szkatułkę i głośno oddychając.

-Boże! Jak dziecko! - nagle zaśmiałem się z siebie na głos, choć był to śmiech fałszywy. Podszedłem do włącznika światła w pokoju i ku mojemu zdziwieniu nie działał. Po ciemku dostałem się do kuchni próbując tu zapalić rozpraszające strach światło.
Nie działało.
Włosy na głowie zjeżyły mi się po raz drugi. Na strychu usłyszałem kroki. Coraz głośniej, jakby śmielej stawiane.
Błądząc po ciemku dostałem się do szafki gdzie stała latarka, tak, była tam. Szybko ją włączyłem mając nadzieję, że baterie są naładowane. Były. Biały snop światła oświetlił kuchnie. Udałem się z powrotem do pokoju gdzie paliła się mała lampka. Przez moment z góry nie dochodziły żadne odgłosy.
-Pewnie szczury - powiedziałem na głos jakby chcąc dodać sobie odwagi - mimo, że w tym domu nigdy nie było szczurów. - Może jakiś ptak albo kot - dodałem po cichu.
Nagle dobiegło mnie z góry głośne huknięcie i odgłos bitych talerzy. Podskoczyłem jak rażony gromem na równe nogi, to musiała się przewrócić szafa ze starymi naczyniami mojej matki.
Albo ktoś ją przewrócił - dodał mi w głowie inny głos.
Tego już było dla mnie za dużo, zlany zimnym potem pobiegłem z powrotem do kuchni, wyjąłem duży, kuchenny nóż i wszedłem powoli na schody prowadzące na strych. Zanurzyłem się w ciemności, a tylko wąski snop światła był moim przewodnikiem.
Bałem się chyba wówczas jak nigdy dotąd w życiu, wszystkie dziecinne koszmary, duchy i potwory wyczytane z książek grozy stanęły mi przed oczami. Czułem się jakbym był nagle bez mojej zgody osadzony w powieści Kinga lub Mastertona. To było okropne.
Jak ta cisza, która teraz zapadła.
Schody delikatnie trzeszczały, byłem coraz wyżej i gotowałem się na to, że w każdej chwili wyskoczy na mnie jakiś... no właśnie, co? Świecąc latarką wszędzie dookoła, byłem pewny, że snop światła natrafi zaraz na coś, czego nie będę kontent oglądać.
Wodząc po ścianach natrafił jednak na masywne drzwi od strychu zza których nie dochodził do mnie żaden odgłos. Powoli zbliżałem się do nich. Nie, nie modliłem się gdyż nie jestem na ogół osobą wierzącą, ale gdyby istnieli teraz jacyś bogowie, którzy chcieliby mi dodać odwagi, zbudowałbym im mały ołtarzyk w pokoju.
Stanąłem pod drzwiami, przekręciłem duży klucz i z bijącym sercem nacisnąłem klamkę powoli je otwierając. Złowieszczo zaskrzypiały.
Zaświeciłem latarką do wnętrza omiatając światłem stare meble i pajęczyny i... finis coronat opus. Snop światła zatrzymał się na siedzącej po turecku siwowłosej postaci z dużą, również siwą brodą i płonącymi, czerwonymi oczami, a mi latarka wypadła z dłoni i zgasła uderzając o ziemię.

piątek, 13 listopada 2009

Tajemnicza paczka: Pożółkły papier


Z cichym westchnieniem odłożyłem przeczytaną lekturę na należyte jej miejsce, pośród setek innych ksiąg. Przed oczami cały czas jeszcze miałem żywe obrazy, jakie to autor powieści chciał mi przekazać.
Ach!
Czułem cały czas ten powiew ciepłego, wiosennego wiaterku, szelest wysokiej trawy, odgłos śpiewających ptaków i nieprzetartą, niezrównaną i nie kończąca się równinę, step beztroski, gdzie o przygodę nie trudno, gdzie każden żywy sobie jest panem.

Zamierzałem właśnie zaparzyć sobie herbaty, gdy dobiegł mnie dźwięk pukania kołatką do drzwi. Nie spodziewałem się żadnych gości, prędzej przypuszczałem że to listonosz przynoszący jakiś niecierpiący zwłoki rachunek. Wzruszywszy jeno ramionami, podbiegłem do drzwi i otwierając je rzeczywiście spostrzegłem uśmiechniętą twarz mojego listonosza.
-Moje uszanowanie panie Michale! - przywitał się - Paczuszka, proszę tu podpisać, o tak, dokładnie tu. Dziękuję - odpowiedział - i miłego dnia życzę!
Tak szybko jak się zjawił, tak szybko zniknął zostawiając mnie stojącego w progu z dość dużą paczką w rękach. Szczerze mówiąc nie miałem zielonego pojęcia skąd ona mogła do mnie przyjść. Ostatnimi czasy nie zamawiałem żadnych rzeczy przez internet, nie przeprowadzałem się ani nie rozstawałem z żadną kobietą.
-Hmm... - zasobniejszego w słowa komentarza ta sytuacja nie potrzebowała.
Zamknąłem za sobą drzwi i udałem się do pokoju gdzie chciałem z większą starannością zbadać przesyłkę. I oczywiście jak to na paczkach często się zdarza ( a wiedzą to ci, którzy takowe dostają) okazało się, że nie jestem w stanie rozszyfrować danych nadawcy oraz skąd została paczka wysłana. Czytelne było tylko moje nazwisko, adres i nic więcej.
Potrząsnąłem delikatnie paczką chcąc wybadać, co też może znajdować się w środku; nie dobiegł mnie żaden stukot, pukanie, głos rozbitego szkła ani miauczenie. W końcu lekko podirytowany swoją bezradnością, przyniosłem z kuchni nóż i użyłem go do ostatecznego sprawdzenia zawartości dziwnej przesyłki. Szybko przeciąłem taśmę klejącą, karton i spojrzałem do środka. Wewnątrz znajdowały się jakieś stare gazety, które jak przypuszczałem miały zapobiec obiciu się tego co było głębiej. Co prędzej począłem je wyrzucać chcąc dokopać się do wnętrza, jednakże przez pewien ułamek sekundy moje oko dostrzegło coś, że musiałem przerwać tą czynność.
Gazety.
Były jakieś dziwnie stare, pożółkłe i niemal rozpadały się w dłoniach. Sięgnąłem po pierwszą z brzegu, rozwinąłem i przeczytałem na głos tytuł;
-"Kurier Lwowski".
Nigdy takowego nie czytałem, zmarszczyłem tylko czoło i spojrzałem na datę po czym przetarłem oczy i spojrzałem ponownie dla pewności, że dobrze widzę. Gazeta była z szesnastego listopada 1913 roku.
Oczywiście nie muszę pisać, że sprawa wielce mnie zainteresowała, jednakże proszę nie zapominać, że równie wielce interesowało mnie to, co znajdę w paczce. Dlatego też odłożyłem już delikatnie gazetę i począłem wyjmować kolejne. Wszystkie były z tego samego okresu. W końcu ku wielkiej mojej radości, dotarłem do niewielkiego zawiniątka, jakby listu i małej szkatułki. List zawinięty był w stare, pobrudzone czymś płótno, czym prędzej przeciąłem szwy i ostrożnie wydobyłem na światło dzienne kilka pożółkłych kartek papieru, które omal nie rozsypały mi się w dłoni.
Zbadałem je ostrożnie, pismo było dość niewyraźne, ułożone na prawą stronę, jednakże pisane było w języku polskim. Nie poczułem nawet jak małe kropelki potu zaczynają spływać mi po czole, a oddech wraz z biciem serca staje się bardziej intensywny. Położyłem delikatnie na stole kartki i wziąłem się za czytanie jednakże już na samym początku musiałem je przerwać. A powodem tego było pierwsze zdanie, które rozszyfrowałem. Brzmiało ono następująco:

Do Pana Michała N. Lwów 16 listopada 1878roku.


Czy to był jakiś żart? Pozwolicie, że na to pytanie odpowiem w następnym poście.

niedziela, 18 października 2009

Wstęp do niepoczytalności albo subtelne przemyślenia


Ostatnimi czasu zauważyłem, że każdy dzień niesie mi jakieś dziwne i nieprawdopodobne zdarzenia. No bo czym jeśli nie dziwnym i nieprawdopodobnym zdarzeniem jest rozmowa z Robinsonem Cruzoe? Lub czym jest ów tajemniczy kruk, tak często biorący bezpośredni udział w moich przygodach lub przyglądający się im z wielkim zainteresowaniem?
Wydaje mi się, że kruki są najmądrzejszymi i najbystrzejszymi z ptaków, zwłaszcza ten jeden. Ośmielę się powiedzieć nawet, że jest to według mnie najmądrzejsze latające po niebie stworzenie świata. Mądrzejsze nawet od sowy. Od dawna już sądziłem, że nauka jest w błędzie mówiąc, że zwierzęta nie są tak mądre jak ludzie. Są mądre, nawet bardzo, tylko nie okazują tego naszemu gatunkowi mamiąc nas swoją udawaną głupotą. Często się mówi, że jak człowiek zrobi coś złego to ulega zezwierzęceniu. Jakież to straszne i niesprawiedliwe porównywać czyny zwierząt z ludzkimi. Ale One przyjmują to ze stoickim spokojem, ba, podejrzewam nawet, że czasami mają z tego niezły ubaw.

Czasami wydaje mi się, że śnię. Te wszystkie dziwne zdarzenia jakie mi się przytrafiają ewidentnie kwalifikują się do zakładu zamkniętego z gumowymi ścianami, gdzie drzwi są bez klamek, a na korytarzach można spotkać Napoleona, Jezusa lub Madame Butterfly. Dlatego wolę aby to był sen. Głęboki, długi, ale sen.
A może to objawy jakiejś groźnej choroby? Guz na mózgu powodujący halucynację i tym podobne omamy? A może to zaburzenie psychiczne zaliczane do grupy psychoz endogennych, czyli tak zwana schizofrenia?
Wiem jedno, to co mnie spotyka nie różni się od pozostałej części normalnego i tradycyjnego obrazu świata. Nawet gdybym był chory, to zapewne nie zauważyłbym tego.

Na ogół nie rozmawiam z nikim o moich mniej lub bardziej dziwnych przygodach. Zastanawia mnie, co byście powiedzieli, gdyby Wasz przyjaciel, kolega, żona lub mąż, zajrzał Ci głęboko w oczy i powiedział: - Wiesz Kochanie, wczoraj biegałem po lesie za krukiem, który przyleciał specjalnie po mnie pod okno chcąc mi coś powiedzieć i pokazać. Podarłem sobie kurtkę i jestem chory, ale i tak się opłacało.
Hmm... zaproponowalibyście mu zapewne aby położył się do łóżka, odpoczął lub wytrzeźwiał. Gdyby to było dziecko, dostałoby szlaban na wychodzenie z domu za podartą kurtkę.
Dlatego też nie dziwcie się, że swoje przygody staram się opisywać tutaj, w wielkiej otchłani internetu, gdzie dla dużej większości osób jestem incognito. Dopiero jak ktoś TUTAJ zaakceptuje i uzna za prawdziwe, to co mi się przytrafia, mogę się z taką osobą spotkać na kawie lub herbacie i słownie podzielić się z nim swoimi spostrzeżeniami. Nie, nie boję się drwiny, tu nie o to chodzi. Po prostu lubię rozmawiać z ludźmi, którzy wiedzą, że 2+2=4 , a nie z takimi, którym muszę to mówić i wyjaśniać cały ten proces.

Dlatego też mam zamiar w najbliższym czasie opisać kilka z moich przygód, tak ja zrobiłem to poniżej w Deszczowej opowieści. Wszystkie zdarzenia będę starał opisywać się nad wyraz skrupulatnie, oczywiście nie mijając się ani o włos z prawdą. Mam tylko nadzieję, że wraz z każdą przygodą, będę coraz bliżej rozwiązania zagadki, jaka się za tym wszystkim kryje.

sobota, 17 października 2009

Deszczowa opowieść: Finał


Wyobraźcie sobie moje zdziwienie, które swoją drogą jest niedopisania. Przede mną staje bohater moich dziecięcych marzeń, człowiek o którego przygodach książkę czytałem pięć razy pod rząd, człowiek dzięki któremu zacząłem wybiegać swoimi marzeniami dalej niż poza granice swojej ulicy, swojego miasta. Dzieło Daniela Defoe w całej swojej okazałości, Robinson Cruzoe.
Musiałem wówczas dość śmiesznie wyglądać, pamiętam jednak bardzo dobrze pierwsze słowa mojego bohatera;
-No co tak się patrzysz jak wół na wymalowane wrota? Posuń się bo też chcę do ognia.
Oczywiście w pierwszej chwili zamiast posłuchać jego słów, cały czas siedziałem z otwartą gębą patrząc na nowo przybyłego nie do końca wiedząc jak się zachować. Dopiero po pewnym czasie przesunąłem się w głąb szałasu robiąc miejsce przy ognisku. Robinson długo nie czekał i wgramolił się do środka siadając obok mnie i również jak ja przystawiając zmarznięte dłonie do ognia.
Wyglądał... na ekscentryka. Nieogolona twarz i długa broda sugerowała, że od pewnego czasu nie posługiwał się maszynką do golenia, za to długie, ciemne włosy na głowie spadające mu na ramiona, świadczyły zapewne, że takie pojęcie jak "fryzjer" dawno już wyleciało ze słownika mojego rozbitka. Ubrany był równie interesująco. Spodnie z materiału który jest dla mnie zagadką, dość brudne i ewidentnie znoszone, oraz czarna wełniana kamizelka pod którą miał grubą flanelową koszulę. Cały ubiór wieńczył słomiany kapelusz jaki miał na głowie z którego teraz skapywały krople wody. Ku mojemu zdziwieniu, na stopach nie miał ani skarpet ani butów, był boso.
-No co się tak patrzysz jak wół na wymalowane wrota? - powtórzył pytanie. Jego głos był spokojny choć lekko ochrypnięty. Ewidentnie egzystencja w takich warunkach nie służyła jego zdrowiu. Zrobiło mi się go nagle tak bardzo żal.
-Dlaczego tu mieszkasz? Nie masz domu, rodziny? - zapytałem nieśmiało utkwiwszy wzrok w Robinsonie, nie zdając sobie sprawy że pytaniem tym mogę go skrzywdzić. Na jego twarzy jednak nie zauważyłem zmieszania, pociągnął tylko nosem.
-A gdzie mam iść, życie wyrzuciło mnie na ten brzeg. Dziś jestem tutaj, jutro pójdę tam. Nim się spostrzeżesz przeminę jak pochmurny dzień o którym każdy wnet zapomni. Nie przejmuj się mną - dodał po chwili. Tym razem to on utkwił we mnie swój wzrok. Miał zielone oczy, oczy marzyciela.
Spuściłem głowę.
-Chcesz coś do jedzenia? - odezwał się nagle do mnie. - Skoro mam gościa, to wypada mi go godnie przyjąć - i mówiąc to począł grzebać w swojej torbie wyjmując po chwili bochenek chleba i puszkę z tuńczykiem.
-Może kawior to nie jest, ale zawsze coś co zapełni ci brzuch, masz - mówiąc to wyciągnął w moim kierunku kawałek chleba. Zrobiło mi się w tym momencie strasznie głupio i zarazem przykro. Gdybym mógł zniknąć czarodziejskim sposobem z szałasu, gdybym miał na tyle odwagi chociaż aby wybiec...
-W domu mam stare buty, choć ze mną to ci dam - powiedziałem nie przyjmując jedzenia. - Mam też kilka ubrań, na pewno ci się przydadzą, jest zimno.
Robinson przeżuł kawałek czerstwego już chleba i na moment się zasępił.
-Nie potrzebuję twojej pomocy kolego, wierz mi że dam sobie radę. A swoją drogą, buty mam ale schowane na specjalne okazje, póki nie ma mrozów, póty chodzę na boso.
Znowuż nie wiedziałem co powiedzieć, tym razem utkwiłem wzrok w palącym się ognisku do którego gospodarz szałasu dorzucił trochę suchego paliwa aby nie zgasło. Zaraz też zrobiło się dookoła jeszcze cieplej. W głowie kłębiło mi się tysiące pytań, acz żadnego nie mogłem wybrać pośród tego tysiąca i zmusić się do jego wypowiedzenia. Kątem oka zauważyłem, że na dworze deszcz jakby nieco zmalał, tak samo porywisty wiatr nieco zelżał.
-Jutro już mnie tu nie będzie - odezwał się Robinson. - Muszę iść dalej.
-Dokąd?
-Tam gdzie jeszcze nie byłem, kolego. W życiu jest tyle różnych dróg, że można spokojnie wybierać je z zamkniętymi oczami i bezpiecznie po nich iść spokojnym krokiem. Czasami tylko musisz je otwierać by spojrzeć czy prosto stąpasz oraz czy na twojej drodze nie leży kamień. Z plecakiem na plecach łatwo się przecież wywrócić.
Zamyślił się.
-Ja jednak wolę chodzić z otwartymi oczami. - kontynuował - Choćbyś przechodził całe życie, to i tak nigdy nie poznasz wszystkich dróg, tyle ich jest. Nieskończona mnogość, jak mawiała moja matka.
-Więc jaki jest sens, żeby w ogóle wychodzić na tą drogę i iść? Nie lepiej dać się poprowadzić? Wsiąść w taksówkę i wysiąść mając osiemdziesiąt trzy lata?
-I oglądać świat zza szyby?
Na to pytanie nie potrafiłem odpowiedzieć.
Zauważyłem że na dworze robi się już powoli ciemno, a ja nieopowiedziałem się nikomu dokąd idą oraz kiedy wrócę, nie wziąłem też ze sobą telefonu komórkowego.
-Muszę już iść - zdołałem wykrztusić. - Mam nadzieję, że nie sprawiłem problemu swoim nagłym wtargnięciem.
Robinson popatrzał na mnie i się uśmiechnął, po czym klepnął mnie koleżeńsko po plecach.
-Było mi bardzo miło, że ktoś mnie odwiedził. Czasami człowiek potrzebuje wymienić z kimś swoje myśli i spostrzeżenia. Taka już nasza ludzka natura. Bywaj więc!

Wracałem do domu powoli i w milczeniu. Deszcz rozpadał się na nowo i byłem znowuż cały mokry. Gdy otworzyłem drzwi do domu, dookoła panowały już egipskie ciemności, a ja głośno kichnąłem. Marzyłem już tylko o długim i gorącym prysznicu.
Na drugi dzień postanowiłem wybrać się w to samo miejsce, choć wcale się nie zdziwiłem gdy po szałasie nie było już najmniejszego śladu. Na najbliższej gałęzi siedział tylko mój kruk, nic sobie nie robiąc z padającego deszczu. Podartej kurtki nie wyrzuciłem.

Deszczowa opowieść: Szałas w lesie


Deszcz zaczął padać coraz bardziej, moja niby przeciwdeszczowa kurtka poczęła przypominać mi, że zakupiłem ją na bazarze u ludzi z dalekiego wschodu. Całe szczęście że miałem na sobie dobre buty, które chroniły mnie przed błotem i kałużami zalegającymi leśne ostępy.
Z głową utkwioną w koronach drzew, wyglądałem co chwila mojego przewodnika, który to raz się pokazywał, a raz znikał zupełnie niknąc w szarości dnia. Czasami myślałem nawet, że chce mnie specjalnie wywieść daleko w las i z premedytacją zgubić, jednakże po chwili zastanowienia odtrącałem od siebie tą czarną myśl.
Cały czas za krukiem, przemierzałem knieje niczym myśliwy w poszukiwaniu swej ofiary. Kilka razy zaplątałem się w gałęzie jarzębiny czego efektem była podarta kurtka, raz wdepnąłem w tak grząskie bagno, że już myślałem że zostanę tam do wiosny, lub przynajmniej na wiosnę odnajdę tam swojego buta.
Ale nie poddałem się, zwłaszcza że lecący nade mną kruk widząc moje problemy zaczął wydawać dziwne odgłosy, jakby zachęcając mnie do ostatecznego wysiłku. Och, gdybym miał tylko skrzydła tego cwaniaka.
W pewnym jednak momencie przedzierając się przez krzaki dotarłem w końcu do niewielkiej polanki pośród lasu, a zbliżając się do niej poczułem delikatny zapach palonego drzewa. Bezszelestnie odsuwając mniejsze zarośla zauważyłem na jej środku niewielki szałas z którego wydobywała się delikatna strużka dymu, a na którego szczycie siedział mój kruk.
Jeżeli powiem, że byłem lekko zaskoczony tą sytuacją to nie skłamię.
Przez chwilę klęczałem przy polance i przyglądałem się otoczeniu. Z tajemniczego szałasu nie dochodziły żadne odgłosy, wszędzie dookoła słychać było tylko spadające krople deszczu na jeszcze miesiąc temu zielony las.
Któż mógł zamieszkiwać szałas? - zadawałem sobie w duchu pytanie próbując znaleźć na nie odpowiedź. Bezdomny, survivalowiec, wiedźma, leśna nimfa, traper, płukacz złota?
Mimo, że czułem delikatny strach, ciekawość wzięła jednak we mnie górę i starając się cicho stąpać, wszedłem na skąpaną w deszczu polankę. Spojrzałem na mojego przewodnika, ten widząc że się zbliżam, rozpostarł skrzydła i podleciał na najbliższe drzewo i stamtąd przyglądał się z wielkim zainteresowaniem moim poczynaniom.
Postanowiłem nie bawić się w podchody, splunąłem za siebie i śmiało ruszyłem w kierunku szałasu. Widać było, że był zbudowany dokładnie, jakby ręka która go tworzyła, była wprawiona w budowie takich obiektów. Po środku miał małą dziurkę z której unosił się leniwie dym.
Zajrzałem do środka i... wewnątrz nie zastałem nikogo. Małe ognisko, a raczej dogasające małe ognisko, jakieś toboły i żadnego człowieka.
Rozejrzałem się szybko dookoła siebie, lecz byłem sam. Za moimi plecami nie czaił się żaden psychopata z nożem lub goblin z włócznią. Kruk tylko siedział na tej samej gałęzi.
Nachyliłem się nad wejściem chcąc przyjrzeć się temu co jest w środku, to raz, a dwa, byłem przemoczony do suchej nitki i perspektywa ciepłego płomienia dodawała mi odwagi aby wejść do cudzego domu. W środku było sucho i nawet przytulnie jak na takie ekstremalne warunki. Na ziemi na stercie z liści leżała karimata, a na niej był rzucony koc. Obok niego zauważyłem dość duży plecak w kolorze khaki. Ktoś musiał opuścić to miejsce przed chwilą i zaraz powinien wrócić.
Wyciągnąłem dłonie nad małymi płomieniami.

Nagle usłyszałem krakanie swojego przewodnika, a w wejściu do szałasu dostrzegłem Robinsona Cruzoe.








(I tym razem mam nadzieję, że pozwolicie mi dokończyć moje opowiadanie wraz z kolejnym dniem. Ta pogoda mnie tak męczy...)

piątek, 16 października 2009

Deszczowa opowieść: Nieoczekiwane spotkanie w jesienny dzień


W momencie gdy zabierałem się właśnie za napisanie czegoś nowego na swoim blogu, coś kazało mi nagle spojrzeć za okno.Wielce się zdziwiłem, gdyż na pobliskim drzewie siedział jakże znajomy mi kruk. Popatrzał na mnie z ukosa, jakby wcale się mną nie interesował. Ale nie ze mną te numery.
-Wiedz mój drogi, że nie wyjdę dziś na dwór i nie będę Cię gonił po ogrodzie - powiedziałem na głos przywodząc na myśl zdarzenia sprzed kilku dni. Wówczas tak samo jak dziś, podleciał pod okno, a ja wybiegłem za nim na dwór; i tak się goniliśmy, on z jednego drzewa na drugie, a ja za nim z głową utkwioną wysoko w czerwonych i żółtych liściach, śledząc z zapałem ornitologa (którym nie jestem) jego poczynania. Wówczas nim się spostrzegłem, zrobiła się już późna godzina, a słońce poczęło chylić się ku zachodowi w tych coraz już niestety krótszych dniach. Chcąc nie chcąc musiałem więc wracać do domu, zwłaszcza że kruk wyprowadził mnie dość daleko w las. Zauważywszy że kończę wędrówkę za nim i wracam do domu, zaczął wielki rwetes, jakby wielce oburzony i zdenerwowany. Przefrunął nad moją głową, zatoczył dwa kółka i z ogonem podniesionym wysoko odleciał gdzieś hen daleko. Aż do dzisiaj.

Chyba usłyszał moje słowa, bo zupełnie się nie bojąc mojej postaci, podleciał i usiadł na parapecie utkwiwszy we mnie swoje ni to czarne ni to granatowe oczy.
-Och (w tym momencie zakląłem). Niech Ci będzie - wyrzekłem zażenowany i zakładając pośpiesznie przeciwdeszczową kurtkę wybiegłem na dwór. Kruk już czekał na pobliskim drzewie i dałbym sobie głowę uciąć, że był zadowolony.

Ja troszkę mniej gdyż z nieba sączył delikatny kapuśniaczek, a zimny październikowy wiatr przenikał do szpiku kości. Do domu wróciłem kilka godzin później.




(Tymczasem pozwólcie, że położę się już spać. Piszę te słowa po zdarzeniach które dość mocno utkwiły w mojej psychice, na zegarze dochodzi pierwsza w nocy i nawet czarna kawa tu nie pomoże. Swoją opowieść dokończę zatem wraz z nastaniem nowego dnia.)

piątek, 2 października 2009

Strach


Czasami boję się cokolwiek napisać. Zamykam się wówczas w swoim pokoju i uciekam do najdalszego kąta, aby skryć się przed całym światem jaki mnie otacza. I wychodzę tylko wtedy gdy ktoś miły ciągnie mnie za rękę, a na twarzy jego widzę uśmiech. Wówczas już się nie lękam.

sobota, 19 września 2009

Słuszne spostrzeżenie


... a to wiedz, że gdy się białogłowa przeciw tobie zaweźmie, choćbyś się w szparę w podłodze skrył, jeszcze cię igłą stamtąd wydłubie.

Jan Onufry Zagłoba herbu Wczele

poniedziałek, 14 września 2009

Rzeczywistość rzeczywistości


Siedząc nad zakurzoną książką i powoli wciągając jej aromat przesycony wyobraźnią autora, zupełnie pogubiłem się w rzeczywistości. Co na tym świecie jest prawdą, a co fikcją? Co mnie dotyka, a co mnie otacza? Czyje usta mnie całują, kogo dłoń gładzi mnie po głowie? A może to nierzeczywistość jest tak realna i doskonała, że czując jej dotyk wydaje mi się, że jest prawdą?

Uśmiechasz się do mnie, choć nie wiem czy zamiast uśmiechu nie jest to groźny grymas. Mówisz do mnie, choć nie wiem w jakim języku. Odchodzisz ode mnie, choć wydaje mi się, że do mnie wracasz.

wtorek, 11 sierpnia 2009

Spostrzeżenie w deszczowy poranek


Życie zaskakuje nas każdego dnia, o każdej godzinie naszego żywota. Czasami kiedy wydaje nam się że mamy już to co upragnione, wymyka się to nam z dłoni, ucieka z naszych objęć lub okazuje się tak skomplikowane, złożone lub tak proste, że chce nam się płakać z bezsilności. Zauważyliście że życie lubi rzucać kłody pod nogi? Tak specjalnie, z premedytacją aby zgasić uśmiech na naszych ustach. Życie chyba nie lubi kiedy ludzie są szczęśliwi.

Niebo dziś płacze.

czwartek, 9 lipca 2009

...


Czasami gdy siedzę na skraju przepaści, piję piwo i palę papierosa, wydaje mi się że tak łatwo było by mi skoczyć w dół. 

niedziela, 28 czerwca 2009

Z marzeniami w plecaku - Bezdomny i kruk


-Popatrz, popatrz! - zawołał niespodziewanie mijany przeze mnie na chodniku starzec za moimi plecami, a na którego nie zwróciłem najmniejszej uwagi przechodząc obok niego. Przystanąłem i spojrzałem na niego zaciekawiony, z wyglądu przypominał bezdomnego i zalatywało od niego gorzelnią na kilometr.
-Popatrz, popatrz! - znowuż krzyknął patrząc się ku mojemu zdziwieniu na mnie i wskazując wyciągnięta ręką na coś za mną. Drzewo, kamienica, samochód? O co mu chodziło, zastanawiałem się po cichu.
-Taka moja rada kolego, nie pij więcej - stwierdziłem chcąc zakończyć jak najszybciej tą konwersacje gdyż spieszyłem się do krainy marzeń z wypchanym plecakiem na plecach, a pociąg zaraz odjeżdżał. Bezdomny jakby nie dosłyszał mojego cynizmu i utkwił we mnie wzrok, mając cały czas wyciągniętą rękę. Odezwał się i dotarł do mnie ze zdwojona siłą odór alkoholu i nie mytego ciała.
-Tam gdzie podążasz będziesz sam, wiesz? Sam jeden, nic Ci po marzeniach, nie spełnią się i tak a ganiając za nimi stracisz tylko to co mógłbyś osiągnąć prowadząc normalne życie.
-Słucham??? - stałem osłupiały i bardziej zdziwiło mnie to że pijaczyna mógł sformułować tak długie zdanie a nie jego treść. - O czym ty mówisz człowieku, odejdź - stwierdziłem odwracając się do niego plecami i ruszając w swoim kierunku. Słyszałem jak człapie za mną powoli.
-Poczekaj! Poczekaj! Proszę, wysłuchaj mnie.
Dla mnie było już tego dość.
-Słuchaj pijaku, nie mam drobnych, nie mam nic do jedzenia i nie interesuje mnie twoje życie. Spierdalaj, dobrze?
Na moment sam się zdziwiłem swojemu uniesieniu. A może dotarły do mnie słowa bezdomnego? Stał naprzeciwko mnie i wpatrywał się we mnie swoimi jak zauważyłem zielonymi oczami. Widziałem że chce coś powiedzieć, tym razem stanąłem w oczekiwaniu.
-Chciałem Ci tylko pokazać że droga którą idziesz sprawi że będziesz sam.
-Hmm... co masz na myśli?
-Myślisz że dojdziesz do czegoś wydając wszystkie zarobione przez siebie pieniądze na spełnianie marzeń? Na podróże do Nibylandii? Myślisz że pokocha cię jakaś kobieta i będzie tolerowała twoje ucieczki z domu? Że założysz rodzinę? Spójrz na mnie, zobacz jak wyglądam. Miałem kobietę która kochałem ale zostawiłem ją gdyż wybrałem życie włóczykija, miałem samochód i dobrą pracę, ale do czasu. Nawet zdjęcia mi nie zostały bo musiałem je zużyć do rozpalenia ogniska.
Na moment zapadła niezręczna cisza, gdzieś daleko zatrąbił samochód, a na płocie obok usiadł kruk, przypatrując się nam z nieukrywanym zaciekawieniem. Nie rozumiałem tego człowieka, może nie chciałem zrozumieć. Ni stąd ni zowąd, starzec nagle odwrócił się na pięcie i powłócząc nogami zostawił mnie samego znikając za rogiem. Wzruszyłem ramionami bo i cóż miałem zrobić i sam ruszyłem w swoim kierunku, hmm... czy napisałem aby sam? Nie, nie wiedziałem że pofrunął za mną ów kruk tak zainteresowany tą dziwną rozmową i od tej pory jak się później przekonam, miał mnie już nie opuszczać.

A pociąg czekał na mnie na peronie i ruszył zaraz jak wsiadłem.

Refleksja


Złożoność naszych snów jest nieprzenikniona ,może to być piękny sen lub koszmar , dążymy albo do światła lub do mroku ,wzejdzie dzień lub noc okryje nas.

sobota, 27 czerwca 2009

Chwilka


Zatrzymałem się na chwilkę, taką małą, maciupeńką. Rozejrzałem dookoła, zobaczyłem siebie ale wewnątrz. Wewnątrz swych najskrytszych marzeń, żądz, popędów oraz lęków.

środa, 24 czerwca 2009

Powrót


Wróciłem. Zrzuciłem bagaż i usiadłem na kanapie. Wszystko leżało na swoim miejscu, tylko cienka warstwa kurzu na meblach świadczyła że nikt tu nie bywał. Nie wchodził, nie drażnił spokoju i ciszy.

Wziąłem głębszy oddech, włączyłem komputer, musnąłem delikatnie opuszkami palców leżące na półce książki. Czegoś mi tu jednak brakowało...

Hmm... mnie, z przed wyjazdu?

wtorek, 2 czerwca 2009

Jestem tak daleko

Jestem tak daleko, niemal na końcu świata

Sam ze swoimi wspomnieniami i marzeniami

Jedno spełniłem, a kolejne? A może innych nie było? A może go też nie było?

A może jestem tylko sam i sam i sam i nic nie ma dookoła?

Brakuje mi wolności mimo że mam ją na wyciągnięcie ręki, wystarczy że otworze okno

Brakuje mi Ciebie

niedziela, 26 kwietnia 2009

Spełnione marzenie


Czeka mnie kolejna przygoda, może tym razem największa jaka do tej pory mi się trafiła. Takie pierwsze spełnione marzenie. Och! Życie tyle przynosi nam niespodzianek, musimy tylko nauczyć się je dostrzegać i łapać. I nigdy już nie wypuszczać. Nigdy nigdy.

czwartek, 23 kwietnia 2009

Spostrzeżenie


Mój tak skrycie i z wielkim zapałem budowany fanatycznie świat, zaczyna się dziwnie trząść. Coś jakby go bolało, jakby gdzieś w jego wnętrzu dochodziło do niebezpiecznych tąpnięć. Hmm... niebezpiecznych? A może tylko niecodziennych?

Mam zacząć się bać, czy przyglądać się dalszemu rozwojowi sytuacji nie integrując bezpośrednio w przyczynę niepokoju? A może zachwytu?

czwartek, 16 kwietnia 2009

Słów kilka (tak trochę tylko na dobranoc)


Czasami jestem szczęśliwy. Zazwyczaj wówczas gdy zapominam o tym że jestem nieszczęśliwy. Gdy się śmieję i rozmawiam, gdy zapominam (się) i bawię, poznaję, smakuję. Podoba mi się to, czasami nawet bardzo. Chciałbym poznawać, ucztować i być szczęśliwy cały czas. Ale przecież każdy z nas wie, że to nie takie proste. Że codzienność goni nas nieustannie, próbując dosięgnąć swoimi lepiącymi mackami i zaciągnąć do swego łoża nieszczęśliwości. Och jak ja tego nie lubię. I nie lubię tez płakać. Chociaż czasami... ale ciii... to tajemnica. Bo przecież bycie szczęśliwym może się wiązać bezpośrednio z płaczem. Nie płakaliście nigdy ze szczęścia? Och jacy Wy zimni jesteście. Ale mniejsza z tym, czas kończyć na dzisiaj. Dzisiaj jestem szczęśliwy. Dobranoc zatem.

P.S czasami wydaje mi się że ten blog jest bez sensu, a jego racja bytu jest tak samo poważna jak (nie wiem nawet co)

wtorek, 14 kwietnia 2009

bez pożegnania...


Jego modlitwa:
Boże kocham ją bezgranicznie. Proszę aby w to nie wątpiła. Musiałem odejść bez pożegnania, bezszelestnie, choć tylko ona w moim sercu była.


Jej modlitwa:
Boże wybacz, że go nienawidzę. Wybacz, że przeklinam go gdy płaczę. Nie potrafię zrozumieć dlaczego odszedł. Wciąż nie umiem mu wybaczyć.





(fragment bezimiennego wiersza, którego miałem szczęście znaleźć buszując w internecie, chylę czoło przed autorem)

Na zdrowie!


Samotność nocą boli, a w dzień alkohol szumi w głowie

więc...

Na zdrowie! Odpłyńmy hen daleko za morza kraniec, gdzie pieprz z wanilią rośnie
może tam odnajdę swoją Wiosnę?

niedziela, 29 marca 2009

Bez tematu


"Oczekiwaliśmy światła, a oto ciemność; jasnych promieni, a kroczymy w mrokach. Jak niewidomi macamy ścianę i jakby bez oczu idziemy po omacku. Potykamy się w samo południe jak w nocy, w pełni sił jesteśmy jakby umarli."

(Andrzej Sapkowski "Lux Perpetua")

sobota, 28 marca 2009

Przemyślenia nad butelką wina


Głowę mą nachodzi od dłuższego czasu pewna myśl, pewne pytanie i co gorsza nie potrafię sobie na nie do końca odpowiedzieć, znaleźć zadowalającego zakończenia mych przemyśleń. Pytanie to mogę również zadać Wam, i sami zobaczycie w jakim znalazłem się dylemacie. A brzmi ono tak: "co byś zrobił/ła gdyby okazało się że został Ci rok życia, miesiąc, tydzień lub jeden dzień? Jak by wyglądało Wasze życie, co byście z nim zrobili wiedząc że pozostał tak zaledwie krótki okres czasu... na życie i czerpanie z niego wszystkiego co najpiękniejsze."

Zakochalibyście się może do szaleństwa? Wyjechali na wakacje w osiemdziesiąt dni dookoła świata? Nauczylibyście się pływać, grać w szachy lub zrobilibyście rzecz dla której nigdy do tej pory nie mieliście czasu? Może popłynęli na bezludna wyspę lub powiedzieli sobie że przed śmiercią prześpicie się ze wszystkimi kobietami świata?

Ja myślę że bym otworzył butelkę czerwonego wina. Następnie usiadłbym na bujanym fotelu i przy zachodzie słońca oczekiwał na wieczność, wspominając wszystkie swoje najpiękniejsze chwile z życia.

I w tym właśnie momencie nie wiem czy nie wybrałbym jednak którejś z wyżej przedstawionych opcji, i wracam do punktu wyjścia.

poniedziałek, 23 marca 2009

Mądrość


Ostatnio usłyszałem od pewnej starszej osoby, bardzo mądre słowa. Brzmiały one mniej więcej tak: " aby coś zmienić w swoim życiu, trzeba najpierw zmienić siebie, być z sobą szczerym i samemu się nie oszukiwać"



Ach, gdyby to było takie proste...

wtorek, 17 marca 2009

Wiatr


Dziś wieje wiatr. Taki silny i porywający, raz zimny, raz ciepły, jakby taki niezdecydowany czy zimowy czy wiosenny. Próbuje mnie porwać daleko daleko, ale ja się nie dam. Będę uparcie stał uczepiwszy się drzewa. Nie, nie, nie dam się porwać. I choć zwiał mi już czapkę z głowy, i choć już rozsupłał mi szal, ja trzymam się nadal wbiwszy paznokcie w korę drzewa. Jak taki kot, choć nigdy za nimi nie przepadałem.

Ciekaw jestem tylko, kiedy wiać przestanie.

niedziela, 15 marca 2009

Refleksje dnia dzisiejszego

Włóczyć się daleko, gdzieś gdzie mnie jeszcze nie było. Oddychać czystym i rześkim powietrzem, być wysoko, być ponad wszystkim i wszystkimi. Być samemu czy może z kimś?

niedziela, 1 marca 2009

Przepaść


Nikogo i niczego nie ma. Jestem tylko ja, stojący nad przepaścią.

Skoczyć czy nie skoczyć?

Puść mnie już i zepchnij w dół, lub obejmij i nigdy nie opuszczaj.

A może skoczymy razem trzymając się za ręce???

środa, 18 lutego 2009

Cyrograf


Pochyliwszy się nad rozwiązanym butem kontem oka zauważyłem jak zza pleców wynurza mi się jakaś ciemna postać. Wzdrygnąłem się mimowolnie, a moje ciało przeszły ciarki. Czym prędzej odwróciłem się na pięcie by spojrzeć zagrożeniu prosto w twarz. Ku mojemu zdziwieniu stało już niemal za mną i próbowało mnie dotknąć swoimi białymi, kościstymi dłońmi. Moment w którym spojrzałem temu czemuś prosto w oczy zapamiętam chyba do końca życia. Takie zimne i puste, a zarazem pełne mądrości wieków. Przeszywały mnie.
Nie zdążyłem powstać, upadłem na plecy patrząc jak wychudzona postać ubrana w strzępy jakiejś czarnej tuniki wyciąga w moim kierunku dłoń i wskazuje palcem. Jej szkliste oczy się zaświeciły i dobiegł mnie cichy, wydobywający się z jej wnętrza chichot. Tak jakby to coś starało się mi powiedzieć że nadeszła teraz moja kolej.

Ale na co?

Nagle w środku dnia zrobiło się jak w nocy. Gęste i ciemne chmury przykryły nieboskłon niepozwalające przedrzeć się ani jednemu promyczkowi słońca. Zerwał się porywisty wiatr unosząc z ziemi wszystkie zeschłe liście dookoła. Wtem niespodziewanie zatrzęsła się ziemia w posadach, a zbliżająca się do mnie powoli i nieustępliwie postać odsunęła się na kilka kroków gdyż ziemia pomiędzy nią a mną nagle się rozstąpiła i wylała się z tej szczeliny niezwykła, oślepiająca niemal poświata. Poświata palącego się ognia. Ciepło i smród siarki przyszpiliły mnie jeszcze bardziej do ziemi. Zaczynałem się zastanawiać czy to aby nie sen? Aby się upewnić zacisnąłem zęby na swej wardze i ku mojemu zdziwieniu poczułem ból i smak krwi w ustach. Nie śniłem.

Z powstałej szczeliny poczęły buchać coraz większe płomienie i unosić się coraz większy dym. Nagle jakby spod ziemi zabrzmiały trąby i zadudniły bębny gdy z płomieni poczęła wynurzać się jakaś postać. Co to było, kto to był, możecie się już domyślać acz ja wówczas myślałem że postradałem zmysły. Najpierw wynurzyła się głowa, a następnie reszta ciała. Dopiero po chwili mogłem w pełni stwierdzić że oto mam przed sobą człowieka z głową kozła. Był niezwykle umięśniony a jego ciało zdobiły setki blizn i tatuaży. Na plecach miał wielkie czarne skrzydła, na prawym uchu wielki złoty kolczyk.

Spojrzał na mnie i możecie mi nie wierzyć ale się uśmiechnął. Może to jest dziwne ale wydawało mi się w pewnej chwili że coś nas łączy, że ziemia nie rozstąpiła się nadaremno.
Przez to całe zamieszczanie zupełnie zapomniałem o dziwnej postaci która chciała mnie jeszcze minutę temu porwać tudzież wyrządzić inną krzywdę.
Wtem odezwał się pół człowiek pół kozioł;
-Jam jest Belzebub pan mrocznych czeluści, dziewięciu kręgów piekielnych, anioł upadły, pan kłamstwa i zepsucia - na moment przerwał znów wpatrzywszy się w moją postać. Jego głos był zimny ale i zarazem pełen dostojeństwa i władzy.
W tym momencie odwrócił się w kierunku kościstej postaci i wydawało mi się że na nią nie spojrzał już tak jak przed chwilą na mnie. Ich łączyło coś zupełnie innego.
-A ty kochana ma śmierci wiedz że czas tego człowieka jeszcze nie nadszedł. Zostaw go w spokoju gdyż łączy nas pewien dokument krwią jego podpisany. Gdy czas jego nadejdzie, będzie ci dane to wiedzieć.

W tym momencie śmierć wydała przerażający wrzask pełen bólu i rozpaczy i tak szybko jak przyszła tak szybko rozpłynęła się w powietrzu ginąc gdzieś w ciemnych chmurach, unosząc ze sobą zapach świeżo wykopanego grobu.
Ostatni raz spojrzałem na przybyłego z samego piekła Belzebuba, a ten odwzajemnił spojrzenie. Uśmiechnął się nawet i bardzo głośno zaśmiał, a ja nagle obudziłem się na łące. Świeciło słońce, na niebie nie było ani jednej chmurki, a gdzieś dookoła śpiewały radośnie ptaki.

Po tym zdarzeniu długo nie mogłem dojść do siebie i do dziś rozważam słowa diabła. I zaczynam się coraz bardziej zastanawiać czy aby któryś z podpisywanych przeze mnie dokumentów w pracy nie był umyślnie mi podsunięty gdy razu pewnego skaleczyłem się nożyczkami...

niedziela, 15 lutego 2009

Młodość

Pozostaje w mej pamięci
obraz wielu lat,
przemierzone życia chwile,
tamtych wspomnień czar.
Te spotkania takie nagłe,
dialog twarzą w twarz.
Co zostało z naszych marzeń,
kiedy nie ma nas ?

Razem przecież wznosiliśmy
wiary żywej mur
Własną drogą chodziliśmy
łamać wszelki trud.
Lat bezgrzesznych żywot święty
dawno uciekł nam.
Co zostało z tej młodości,
której ufał każdy z nas ?


I gdzie to teraz jest ?
Dziś już skończyło się ...
A życie ciągle trwa ...
lecz nie ma tutaj nas.
Więc dokąd pójdziesz ty ?
- Tam przez zamknięte drzwi !
Co tu się może stać
jeśli zabraknie kiedyś nas ?

Koszmar


Śnił mi się koszmar. Było w nim piękno, była miłość i pożądanie. Ale był i ból. Taki straszny, niewyobrażalny ból człowieka zżeranego od środka. Skowyt i płacz, lament i błaganie o litość. I świadomość że nie ma końca tym męką.

Śniło mi się piekło?

sobota, 7 lutego 2009

Górskie powietrze


"Kto choć raz w życiu nie oddychał górskim, a polskim powietrzem, kto go nie skosztował z przyprawą błogiej świeżości wiosennej, ten nigdy nie pojmie tej tajemnicy, błogosławionej władzy, jaką góry wywierają na wszystkie zmysły, uczucia, na całą istotne człowieczeństwa."

Seweryn Goszczyński

Inkwizytor


Są chwile kiedy wydaje mi się że jestem zły. W sensie taki już z charakteru: zaborczy, zazdrosny, nietolerancyjny. Tylko wówczas gdy zaczynam to sobie uświadamiać, nachodzi mnie kontrargument; przecież ty już taki jesteś i niczego w sobie nie zmienisz, bo... nie chcesz zmian i dobrze się czujesz ze swoim "ja". Nie chcesz być nie zaborczy, nie chcesz być nie zazdrosny, zamiast nietolerancyjnym homofobem nie chcesz być osobą głoszącą równość i braterstwo, ba, nawet się tego brzydzisz.

Są ludzie i ludzie. A ja jestem tylko jednym z nich.

Pod wodą


Czasami gdy napuszczam sobie we wannie wody aż po same krańce i niemal wylewa się na podłogę, zanurzam się cały pod wodą i zatapiam się w absolutnej ciszy. Słysze jeno bicie swego czarnego serca a poza tym nic. Nic. Można usłyszeć nic? Wydaje mi się że jak najbardziej. Odgłosy z zewnątrz do mnie nie docierają, jestem tylko ja. I nic. Słodkie nic, kochane nic. Nicość i pustka.

środa, 28 stycznia 2009

W nieznane


I znowuż mnie ciągnie. Siedzę i stoję, chodzę i drapie się po głowie. Ręce mi się pocą a myśli uciekają gdzieś daleko. Stało się. Ostatnia podróż w nieznane przestaje działać i jak najszybciej trzeba zażyć kolejnej aby mój stan się nie pogorszył i nie doszło do przedwczesnej śmierci... śmierci z tęsknoty do nieznanego.
Szybko wyjmuję mapę. Patrzę, badam, wpisuję dane słowo w "google". Drapię się po głowie, wzdycham, zaciskam pięści, stwierdzam, akceptuję i... mam plan. Teraz tylko trzeba cierpliwie odliczać czas do następnej podroży w krainę marzeń i samotności.

Co by czas sobie nieco umilić wyjdę gdzieś na spacer za dom do lasu. Pobłąkam się po dobrze znanych ścieżkach, kopnę kilka leżących kamieni. Ale to i tak nie zmienia faktu że odliczam. Że spojrzenie ucieka gdzieś na południe...

poniedziałek, 26 stycznia 2009

Porwij mnie


czekając pod bezchmurnym niebem, leżąc na trawie i wypatrując Ciebie...

tak tu pięknie, tak wspaniale...

ale burza nadciąga, chmury ciemne, wiatr się wzbiera...

porwij mnie

daleko, daleko, daleko

do krainy zapomnienia gdyż Ona już nie przyjdzie...

Bezsenne noce


Bezsenne noce
Zatrzymany czas
Nie mogę zasnąć
Czekam na światło dnia
Bezsenne noce
Nie wiem gdzie teraz jesteś
Zgubiona w swoich szyfrach i w swoich grach
Noc bez końca
Zmarnowane dni
Kolana i łokcie
zdarte aż do krwi
Halucynacje,
w których jesteś kimś zupełnie innym
Noc bez końca
Przenikliwy ból
Nikt nie zadaje go
tak jak ty
Ze wszystkich zdarzeń,
ze wszystkich swoich ról,
które ukrywają łzy?

środa, 21 stycznia 2009

Bardzo prywatnie


Tak jakoś pusto, tak jakoś zimno... bo zima jest, ale żeby w sercu? Żeby lód i sople? Żeby zamiecie i mrozy? Żadnego ognika, żadnego płomyczka... Czy wszystko się wypaliło, czy jeno popioły się ostały? A może jednak coś się tli jeszcze, może nie jest za późno aby dorzucić kilka szczap i rozpalić wieczny i gorący ognień?

Chciałbym na powrót zapłonąć... chciałbym widzieć kogoś kto dla mnie zapłonie...

Ją...

niedziela, 18 stycznia 2009

Danse macabre


I wszystko się rozpadło i nastała ciemność. Żadnego święcącego punktu w tunelu, żadnego miejsca w które mógłbym się dalej udać ani odgłosów z zaświatów. Po raz pierwszy się zgubiłem, a mapa wyprowadziła mnie w "pole". Tylko ciemność. Pustką i chłodem po kątach wiejąca...

Już bym wolał aby piekło istniało i pochłonęły mnie wieczne ognie.. Zatańczył bym wówczas w tańcu śmierci oddając się pijackiej orgii i zapomnieniu. Tak... zapomnieniu, bardzo dobre słowo. Chciałbym zapomnieć, a nie potrafię... Prostym jestem człowiekiem.

wtorek, 13 stycznia 2009

Gdzieś daleko, gdzieś wysoko


I znowu z głową wysoko w chmurach. Jak tu pięknie, jak tu spokojnie. Tylko ja i błękitne niebo nade mną. Gdzieś z boku czasami zatrzepoczą skrzydła jakiegoś dumnego ptaka buszującego razem ze mną w przestworzach, czasami mocniej zawieje wiatr strzepując z mojej twarzy okruchy szarości.

Już nie chce na powrót wracać na ziemię. Tam jest tak codziennie, tak zimno i bezuczuciowo. Wolę pozostać w swojej krainie baśni i fantazji. W chmurach. Tu przynajmniej jestem panem samego siebie, swojego losu, swojego "ja"

Poszybuję sam ze sobą daleko, tam gdzie jeszcze nie był żaden człowiek. Tam gdzie jeszcze ludzkie spojrzenie nie zagościło, tam gdzie jeszcze ludzka stopa nie stanęła. Będę królem. Będę Robinsonem Crusoe. A marzenia będą moją wyspą.

Moją ostoją, moim bastionem. Zamknę go na klucz a następnie wyrzucę go, zakopię i zniszczę dla innych. I nikogo już do środka nie wpuszczę. Nikogo.