niedziela, 6 listopada 2011

Trzech mężczyzn

Przez ulicę szło trzech mężczyzn. Niby tacy zwykli i normalni a jednak mieli w sobie coś interesującego, coś co sprawiało, że przyciągali wzrok każdej mijanej osoby.
W pewnym momencie gdy przechodzili przez most nad leniwie przepływającą w dole rzęką, przystanęli po środku i jeden z nich zaczął cicho nucić pod nosem jakąś nieznaną nikomu piosenkę. Po chwili jego głos stał się jeszcze bardziej intensywny, aż w końcu zaczął śpiewać na całe gardło nic sobie nie robiąc z przechodzących ludzi. I śpiewał tak i śpiewał i końca jego śpiewu nie było widać. Darł się na całe gardło, ptaki płoszył a ludzie patrzyli się na niego jak na idiotę.
-Wiecie co chłopaki? - zwrócił się do kolegów przerywając na moment. - Jak śpiewać, to na całe gardło, a co! - po czym zaśmiał się szczerząc zęby i wrócił do swojego szalonego zajęcia.

Drugi z trzech mężczyzn uśmiechnął się delikatnie i wpatrzył w płynącą pod nim rzekę. A ta była szara, mętna, leniwa. Płynęła skądś, płynęła gdzieś. Hipnotyzowała.
Mężczyzna sięgnął za pazuchę i w jego dłoni pojawiła się butelka z wódką. Odkręcił ją z namaszczeniem i przybliżył do warg. Zrobił pierwszy łyk, mały, jakby na próbę. Poczuł jak trunek zaczyna palić mu trzewia. Skrzywił się lekko i pociągnął z butelki drugi raz tym razem już porządnie, wypijając jedną trzecią butelki na raz.
-Brrr!... - otarł usta dłonią i zaciągnął się mocniej wilgotnym powietrzem jakby próbując nim zakąsić -Wiecie panowie... coś wam powiem! Taka moja rada życiowa z dobrego serca wypływająca; jak pić, to do nieprzytomności! - i mówiąc to na powrót przybliżył butelkę z wódką do ust i odpłynął wraz z prądem rzeki.

Trzeci natomiast mężczyzna siadł sobie na ziemi i począł wpatrywać się w przechodzących przez most ludzi. A tych było dosyć sporo; dzieci, starcy, mężczyźni i kobiety, śpieszący do pracy urzędnicy i śpieszący z pracy urzędnicy, bezdomni i ci domni, szkolne wycieczki, studenci - długo by wymieniać. W końcu jego wzrok przykuła istota , której najmniej spodziewał się tu spotkać. Anioł. Taki najprawdziwszy. Poruszał się, a dokładniej poruszała z niezwykłą lekkością i gracją. Jej gładka twarz, talia, kolor włosów wszystko to spowodowało, że trzeci mężczyzna osłupiał. W głowie kołatało mu tylko jedno słowo; anioł.
Spojrzała z lekkim zainteresowaniem na śpiewającego pierwszego mężczyznę, rzuciła okiem na kończącego butelkę drugiego, aż w końcu Jej wzrok zatrzymał się na nim. Przez moment wydawało mu się, że patrzą na siebie tak od wieków i znają od dzieciństwa. Trwało to tylko chwilę, tylko jedną, nawet nie sekundę.
Przeszła obok i trzeciemu mężczyźnie zakręciło się w głowie. Chwycił je w obie dłonie i cicho, tak cicho aby nikt nie usłyszał wyszeptał;
-Jak kochać, jak kochać to z całych sił - i mówiąc to szybko wstał i zawołał za kobietą;
-Halo! Proszę pani! Upuściła pani rękawiczkę...