środa, 18 lutego 2009

Cyrograf


Pochyliwszy się nad rozwiązanym butem kontem oka zauważyłem jak zza pleców wynurza mi się jakaś ciemna postać. Wzdrygnąłem się mimowolnie, a moje ciało przeszły ciarki. Czym prędzej odwróciłem się na pięcie by spojrzeć zagrożeniu prosto w twarz. Ku mojemu zdziwieniu stało już niemal za mną i próbowało mnie dotknąć swoimi białymi, kościstymi dłońmi. Moment w którym spojrzałem temu czemuś prosto w oczy zapamiętam chyba do końca życia. Takie zimne i puste, a zarazem pełne mądrości wieków. Przeszywały mnie.
Nie zdążyłem powstać, upadłem na plecy patrząc jak wychudzona postać ubrana w strzępy jakiejś czarnej tuniki wyciąga w moim kierunku dłoń i wskazuje palcem. Jej szkliste oczy się zaświeciły i dobiegł mnie cichy, wydobywający się z jej wnętrza chichot. Tak jakby to coś starało się mi powiedzieć że nadeszła teraz moja kolej.

Ale na co?

Nagle w środku dnia zrobiło się jak w nocy. Gęste i ciemne chmury przykryły nieboskłon niepozwalające przedrzeć się ani jednemu promyczkowi słońca. Zerwał się porywisty wiatr unosząc z ziemi wszystkie zeschłe liście dookoła. Wtem niespodziewanie zatrzęsła się ziemia w posadach, a zbliżająca się do mnie powoli i nieustępliwie postać odsunęła się na kilka kroków gdyż ziemia pomiędzy nią a mną nagle się rozstąpiła i wylała się z tej szczeliny niezwykła, oślepiająca niemal poświata. Poświata palącego się ognia. Ciepło i smród siarki przyszpiliły mnie jeszcze bardziej do ziemi. Zaczynałem się zastanawiać czy to aby nie sen? Aby się upewnić zacisnąłem zęby na swej wardze i ku mojemu zdziwieniu poczułem ból i smak krwi w ustach. Nie śniłem.

Z powstałej szczeliny poczęły buchać coraz większe płomienie i unosić się coraz większy dym. Nagle jakby spod ziemi zabrzmiały trąby i zadudniły bębny gdy z płomieni poczęła wynurzać się jakaś postać. Co to było, kto to był, możecie się już domyślać acz ja wówczas myślałem że postradałem zmysły. Najpierw wynurzyła się głowa, a następnie reszta ciała. Dopiero po chwili mogłem w pełni stwierdzić że oto mam przed sobą człowieka z głową kozła. Był niezwykle umięśniony a jego ciało zdobiły setki blizn i tatuaży. Na plecach miał wielkie czarne skrzydła, na prawym uchu wielki złoty kolczyk.

Spojrzał na mnie i możecie mi nie wierzyć ale się uśmiechnął. Może to jest dziwne ale wydawało mi się w pewnej chwili że coś nas łączy, że ziemia nie rozstąpiła się nadaremno.
Przez to całe zamieszczanie zupełnie zapomniałem o dziwnej postaci która chciała mnie jeszcze minutę temu porwać tudzież wyrządzić inną krzywdę.
Wtem odezwał się pół człowiek pół kozioł;
-Jam jest Belzebub pan mrocznych czeluści, dziewięciu kręgów piekielnych, anioł upadły, pan kłamstwa i zepsucia - na moment przerwał znów wpatrzywszy się w moją postać. Jego głos był zimny ale i zarazem pełen dostojeństwa i władzy.
W tym momencie odwrócił się w kierunku kościstej postaci i wydawało mi się że na nią nie spojrzał już tak jak przed chwilą na mnie. Ich łączyło coś zupełnie innego.
-A ty kochana ma śmierci wiedz że czas tego człowieka jeszcze nie nadszedł. Zostaw go w spokoju gdyż łączy nas pewien dokument krwią jego podpisany. Gdy czas jego nadejdzie, będzie ci dane to wiedzieć.

W tym momencie śmierć wydała przerażający wrzask pełen bólu i rozpaczy i tak szybko jak przyszła tak szybko rozpłynęła się w powietrzu ginąc gdzieś w ciemnych chmurach, unosząc ze sobą zapach świeżo wykopanego grobu.
Ostatni raz spojrzałem na przybyłego z samego piekła Belzebuba, a ten odwzajemnił spojrzenie. Uśmiechnął się nawet i bardzo głośno zaśmiał, a ja nagle obudziłem się na łące. Świeciło słońce, na niebie nie było ani jednej chmurki, a gdzieś dookoła śpiewały radośnie ptaki.

Po tym zdarzeniu długo nie mogłem dojść do siebie i do dziś rozważam słowa diabła. I zaczynam się coraz bardziej zastanawiać czy aby któryś z podpisywanych przeze mnie dokumentów w pracy nie był umyślnie mi podsunięty gdy razu pewnego skaleczyłem się nożyczkami...

2 komentarze:

Unknown pisze...

.. po prostu zabrakło mi słów.. doskonale...

elik pisze...

zaniemówiłam...