sobota, 21 listopada 2009

p r z e r y w n i k


Zanim napiszę dalszy ciąg historii zaczętej w poniższych postach, chciałbym coś wyjaśnić. A mianowicie ostatnio usłyszałem od pewnej persony zaliczanej do płci rzekomo pięknej, że charakter mojego bloga zdecydowanie się zmienił. Zamiast opisywać siebie, swoje wnętrze i prywatne przemyślenia, wypisuje jakieś dziwne historie nie mające nic wspólnego z moją osobą. Szanuję tą opinię, jednakże wszystko co TUTAJ piszę, wiąże się bezpośrednio ze mną. Nie każę Ci tego przypadkowy przechodniu zauważyć, chciałbym Abyś to zrozumiał.

środa, 18 listopada 2009

Tajemnicza paczka: Szkatułka


...a gdyby to wszystko było kłamstwem? Gdybym Wam teraz napisał, że ta cała historia z niezwykłą przesyłką, list, to wszystko jest wytworem mojej marnej swoją drogą wyobraźni? Gdybym napisał, że nie mam pomysłu na zakończenie historii, bylibyście zawiedzeni? Źli? Uważalibyście, że poszedłem na łatwiznę?

Pozwólcie, że tak nie napiszę. Chciałbym aby to była nieprawda, wytwór mojej wyobraźni, jednakże nie, niestety nie. Zdarzenia jakie miało miejsce w poprzednim poście było wstępem do czegoś, co staram się zapomnieć i wymazać z pamięci. Zapytacie się zapewne dlaczego - otóż i odpowiadam choć na myśl o tym ciarki przechodzą mi po plecach i dostaję gęsiej skórki...


Nie zauważyłem nawet kiedy na dworze pociemniało, gdy trzymałem delikatnie list i próbowałem odczytać jego treść. Brzmiała ona następująco:


Do Pana Michała N. Lwów 16 listopada 1878 roku
Zapewne list ten dotrze do pana po czasie, biorąc pod uwagę fakt, że nic nie jest teraz pewne (choć obecnie naszej rodzinie wiedzie się ciut lepiej niż dawniej). W przesłanym kuferku znajdzie Pan kilka mniejszych i większych drobiazgów po swoim zmarłym ostatnimi czasy wuju Alfredzie. Nie będę ukrywać, że jego zgon był dość... nieprzyjemny (jak chyba każde spotkanie z inkwizycją w naszej rodzinie). O jego nagłym zejściu z tego świata dowiedziałam się sama jakiś czas temu, dostawszy przesyłkę od miłych nam ludzi, z prośba abym przesłała ją dalej, czyli do Pana. Rodzina musi sobie pomagać.
Mam nadzieję, że wszystko jest jasne oraz, że ostania wola wuja Alfreda zostanie spełniona.

P.S owa przesyłka, którą dostałam była datowana na rok 1569 więc można by mniemać, że wuj zginął mniej więcej w tym czasie.

P.P.S piszę w języku polskim, podejrzewam że to nie będzie dla Pana większym problemem skoro mieszka Pan na tym krańcu Europy.

Ciotka d'Arc


Odłożyłem list na stół i podrapałem się po brodzie. Oczywiście nie muszę pisać, że nic z niego nie rozumiałem. Jaki wuj Alfred? Jaka ciotka d'Arc? Jaka inkwizycja, jaka rodzina?
Na dworze zrobiło się już zupełnie ciemno i gdyby niewielka lampka, którą włączyłem mimochodem, stałbym skąpany w ciemnościach. Wszędzie dookoła panowała absolutna cisza i tylko stary, zabytkowy zegar cicho i delikatnie poruszał wahadłem, odmierzając już trzeciemu pokoleniu życie. Aż dziw, że tak szybko zrobił się wieczór.

Ale paczka cały czas kusiła i interesowała.

Zajrzałem do wnętrza przesyłki i wyciągnąłem niewielką szkatułkę. Miałem cichą nadzieję, że chociaż ona mi coś wyjaśni. Wykonana była z ciemnego drzewa, może dębu. Po bokach miała wyrzeźbione niewielkie pentagramy, tak, dobrze widziałem, pentagramy i jakieś łacińskie sentencje, których nie znałem. Spróbowałem podnieść delikatnie wieczko, gdyż nie widziałem w niej żadnego zamka. Bez większego problemu otworzyłem szkatułkę i... nagle coś usłyszałem. Coś jakby na strychu. Szuranie nóg? Musiało mi się przesłyszeć - stwierdziłem i spojrzałem do wnętrza. W środku znajdowała się niewielka szklana buteleczka z jakimś czarnym proszkiem, złoty, lub pozłacany płaski medalion na również złotym łańcuszku, trzy czarne świece oraz coś co przypominało papier, a mogło być kawałkiem skóry z jakimiś napisami. Wszystko to wyjąłem i położyłem przed sobą na stole. Napisy na skórze były z tego co zauważyłem chyba po łacinie, jednak potrzebowałbym dobrego światła aby coś rozszyfrować. Wziąłem w dłoń medalion i wówczas dziwny dźwięk z góry doleciał do mnie po raz drugi. Szuranie nóg, jakieś kroki, pukanie.
I w tym właśnie momencie włosy na głowie zjeżyły mi się po raz pierwszy, a ciarki przeszły po plecach bo... widzicie... byłem sam w domu. Miałem nadzieję, że mi się wydawało, wsłuchałem się w ciszę, przestałem nawet oddychać i gdy już miałem nadzieję, że to wszystko jest sprawką przesłyszenia, dziwny dźwięk ze strychu dobiegł mnie ponownie.
Stałem jak wryty z medalionem w ręku.
Nagle, kierowany impulsem, odłożyłem go szybko z powrotem do kuferka, tak samo czarne świece, kawałek skóry i buteleczkę z dziwna zawartością, zamykając szybko szkatułkę i głośno oddychając.

-Boże! Jak dziecko! - nagle zaśmiałem się z siebie na głos, choć był to śmiech fałszywy. Podszedłem do włącznika światła w pokoju i ku mojemu zdziwieniu nie działał. Po ciemku dostałem się do kuchni próbując tu zapalić rozpraszające strach światło.
Nie działało.
Włosy na głowie zjeżyły mi się po raz drugi. Na strychu usłyszałem kroki. Coraz głośniej, jakby śmielej stawiane.
Błądząc po ciemku dostałem się do szafki gdzie stała latarka, tak, była tam. Szybko ją włączyłem mając nadzieję, że baterie są naładowane. Były. Biały snop światła oświetlił kuchnie. Udałem się z powrotem do pokoju gdzie paliła się mała lampka. Przez moment z góry nie dochodziły żadne odgłosy.
-Pewnie szczury - powiedziałem na głos jakby chcąc dodać sobie odwagi - mimo, że w tym domu nigdy nie było szczurów. - Może jakiś ptak albo kot - dodałem po cichu.
Nagle dobiegło mnie z góry głośne huknięcie i odgłos bitych talerzy. Podskoczyłem jak rażony gromem na równe nogi, to musiała się przewrócić szafa ze starymi naczyniami mojej matki.
Albo ktoś ją przewrócił - dodał mi w głowie inny głos.
Tego już było dla mnie za dużo, zlany zimnym potem pobiegłem z powrotem do kuchni, wyjąłem duży, kuchenny nóż i wszedłem powoli na schody prowadzące na strych. Zanurzyłem się w ciemności, a tylko wąski snop światła był moim przewodnikiem.
Bałem się chyba wówczas jak nigdy dotąd w życiu, wszystkie dziecinne koszmary, duchy i potwory wyczytane z książek grozy stanęły mi przed oczami. Czułem się jakbym był nagle bez mojej zgody osadzony w powieści Kinga lub Mastertona. To było okropne.
Jak ta cisza, która teraz zapadła.
Schody delikatnie trzeszczały, byłem coraz wyżej i gotowałem się na to, że w każdej chwili wyskoczy na mnie jakiś... no właśnie, co? Świecąc latarką wszędzie dookoła, byłem pewny, że snop światła natrafi zaraz na coś, czego nie będę kontent oglądać.
Wodząc po ścianach natrafił jednak na masywne drzwi od strychu zza których nie dochodził do mnie żaden odgłos. Powoli zbliżałem się do nich. Nie, nie modliłem się gdyż nie jestem na ogół osobą wierzącą, ale gdyby istnieli teraz jacyś bogowie, którzy chcieliby mi dodać odwagi, zbudowałbym im mały ołtarzyk w pokoju.
Stanąłem pod drzwiami, przekręciłem duży klucz i z bijącym sercem nacisnąłem klamkę powoli je otwierając. Złowieszczo zaskrzypiały.
Zaświeciłem latarką do wnętrza omiatając światłem stare meble i pajęczyny i... finis coronat opus. Snop światła zatrzymał się na siedzącej po turecku siwowłosej postaci z dużą, również siwą brodą i płonącymi, czerwonymi oczami, a mi latarka wypadła z dłoni i zgasła uderzając o ziemię.

piątek, 13 listopada 2009

Tajemnicza paczka: Pożółkły papier


Z cichym westchnieniem odłożyłem przeczytaną lekturę na należyte jej miejsce, pośród setek innych ksiąg. Przed oczami cały czas jeszcze miałem żywe obrazy, jakie to autor powieści chciał mi przekazać.
Ach!
Czułem cały czas ten powiew ciepłego, wiosennego wiaterku, szelest wysokiej trawy, odgłos śpiewających ptaków i nieprzetartą, niezrównaną i nie kończąca się równinę, step beztroski, gdzie o przygodę nie trudno, gdzie każden żywy sobie jest panem.

Zamierzałem właśnie zaparzyć sobie herbaty, gdy dobiegł mnie dźwięk pukania kołatką do drzwi. Nie spodziewałem się żadnych gości, prędzej przypuszczałem że to listonosz przynoszący jakiś niecierpiący zwłoki rachunek. Wzruszywszy jeno ramionami, podbiegłem do drzwi i otwierając je rzeczywiście spostrzegłem uśmiechniętą twarz mojego listonosza.
-Moje uszanowanie panie Michale! - przywitał się - Paczuszka, proszę tu podpisać, o tak, dokładnie tu. Dziękuję - odpowiedział - i miłego dnia życzę!
Tak szybko jak się zjawił, tak szybko zniknął zostawiając mnie stojącego w progu z dość dużą paczką w rękach. Szczerze mówiąc nie miałem zielonego pojęcia skąd ona mogła do mnie przyjść. Ostatnimi czasy nie zamawiałem żadnych rzeczy przez internet, nie przeprowadzałem się ani nie rozstawałem z żadną kobietą.
-Hmm... - zasobniejszego w słowa komentarza ta sytuacja nie potrzebowała.
Zamknąłem za sobą drzwi i udałem się do pokoju gdzie chciałem z większą starannością zbadać przesyłkę. I oczywiście jak to na paczkach często się zdarza ( a wiedzą to ci, którzy takowe dostają) okazało się, że nie jestem w stanie rozszyfrować danych nadawcy oraz skąd została paczka wysłana. Czytelne było tylko moje nazwisko, adres i nic więcej.
Potrząsnąłem delikatnie paczką chcąc wybadać, co też może znajdować się w środku; nie dobiegł mnie żaden stukot, pukanie, głos rozbitego szkła ani miauczenie. W końcu lekko podirytowany swoją bezradnością, przyniosłem z kuchni nóż i użyłem go do ostatecznego sprawdzenia zawartości dziwnej przesyłki. Szybko przeciąłem taśmę klejącą, karton i spojrzałem do środka. Wewnątrz znajdowały się jakieś stare gazety, które jak przypuszczałem miały zapobiec obiciu się tego co było głębiej. Co prędzej począłem je wyrzucać chcąc dokopać się do wnętrza, jednakże przez pewien ułamek sekundy moje oko dostrzegło coś, że musiałem przerwać tą czynność.
Gazety.
Były jakieś dziwnie stare, pożółkłe i niemal rozpadały się w dłoniach. Sięgnąłem po pierwszą z brzegu, rozwinąłem i przeczytałem na głos tytuł;
-"Kurier Lwowski".
Nigdy takowego nie czytałem, zmarszczyłem tylko czoło i spojrzałem na datę po czym przetarłem oczy i spojrzałem ponownie dla pewności, że dobrze widzę. Gazeta była z szesnastego listopada 1913 roku.
Oczywiście nie muszę pisać, że sprawa wielce mnie zainteresowała, jednakże proszę nie zapominać, że równie wielce interesowało mnie to, co znajdę w paczce. Dlatego też odłożyłem już delikatnie gazetę i począłem wyjmować kolejne. Wszystkie były z tego samego okresu. W końcu ku wielkiej mojej radości, dotarłem do niewielkiego zawiniątka, jakby listu i małej szkatułki. List zawinięty był w stare, pobrudzone czymś płótno, czym prędzej przeciąłem szwy i ostrożnie wydobyłem na światło dzienne kilka pożółkłych kartek papieru, które omal nie rozsypały mi się w dłoni.
Zbadałem je ostrożnie, pismo było dość niewyraźne, ułożone na prawą stronę, jednakże pisane było w języku polskim. Nie poczułem nawet jak małe kropelki potu zaczynają spływać mi po czole, a oddech wraz z biciem serca staje się bardziej intensywny. Położyłem delikatnie na stole kartki i wziąłem się za czytanie jednakże już na samym początku musiałem je przerwać. A powodem tego było pierwsze zdanie, które rozszyfrowałem. Brzmiało ono następująco:

Do Pana Michała N. Lwów 16 listopada 1878roku.


Czy to był jakiś żart? Pozwolicie, że na to pytanie odpowiem w następnym poście.